Renata Wierzowiecka*
Od jakiegoś czasu zbiera mi się, by wypisać w kilkunastu akapitach, postaram się nie dłużej, aby nie przynudzać czytelnika, moje spostrzeżenia o Puszczykowie i mieszkaniu w tej pięknie położonej miejscowości. Zapewne w wielu aspektach odkrywcza nie będę, ale i tak napiszę.
Urząd Miasta Fot. Maciej Krzyżański |
Jestem mieszkanką nie z dziada pradziada, ale zagościłam tutaj siedem lat temu, wcześniej jeszcze budując obecne miejsce zamieszkania przez ponad cztery lata. Może, więc ten staż bytności tutaj uprawnia mnie do napisania tego, co się pozbierało? Moje własne spostrzeżenia, bo jak mawiają byłam życiowo raz na wozie, a obecnie coż, mam życiowo pod górkę.
Gdy się tu wprowadziłam i zameldowałam z racji tego, że dziecko już chodziło do szkoły w Poznaniu, nie przepisałam córki do tutejszej szkoły. Nie miałam, zatem okazji poznać panujących w miejscowych szkołach warunków uczenia się, panującej w niej atmosfery osobiście. Znam to jedynie z opowieści kilku mam, z którymi miałam kontakt. Pominę, zatem wątek edukacyjny stricte w szkołach podstawowych, niedawno jeszcze gimnazjum czy jedynego liceum. Nie wiem, nie znam to się nie wypowiadam.
Wprowadzając się tutaj poruszałam się samochodem, bo tak się ułożyło, bo mnie wtedy było na to stać. Od prawie pół roku jeżdżę komunikacją miejską, podmiejską i pociągami. I tak zaczęła się gehenna komunikacyjna, piesze wędrówki (oczywiście można powiedzieć, że dla zdrowia jak najlepiej, jednak czasowo to praktycznie jest marnowanie ponad czterech godzin dziennie, by dostać się do miejsca pracy i z niej wrócić, które znajduje się w Poznaniu.
Mieszkam na Górnym Puszczykowie, gdzie obecnie kursuje tylko bezpłatna komunikacja, ale tylko od poniedziałku do piątku. Wyjazd w weekend to piesze wędrówki na przystanek koło ulicy Kościelnej, czyli lekkim marszem 25 minut. Przejście się na pociąg to 45 minut marszu. Pewnie, że są jeszcze rowery, ale nie każdy musi umieć na nich jeździć bardzo dobrze i przyznaję, że jestem raczej marnym rowerzystą. Gdy doda się do tego prędkość, z jaką potrafią kierowcy pędzić nie patrząc czy jedzie ktoś drogą. Masakra…
Chciałam pracować lokalnie, ale.. Tu się zaczynają kolejne schody, jakie panują w Puszczykowie – jesteś z poza układu, to przykro nam. Pracy nie dostaniesz. Urząd obstawiony swoimi, lokalne firmy boją się osoby wykształconej i nawet Społem dało mi w kość, bo nie pasowałam wizualnie ;) podjeżdżając do pracy zbyt drogim samochodem. Nie ważne, że pracowałam dobrze, ale celowe poniżanie pracowników to chyba codzienność. Gdzieś zabrakło zwykłego zrozumienia drugiego człowieka i jego trudnej chwilowo sytuacji.
Kolejna kwestia, którą chciałabym poruszyć, to obieg informacji lub raczej jej śladowe ilości. Jestem osobą posiadającą Internet, bo tu chyba każdy mieć go powinien. Co jednak zauważam? Na portalu społecznościowym jest Blog dla Puszczykowa, ale? Właśnie, jaki jest oddźwięk umieszczanych tam informacji? Szczątkowy, niemalże 1 czy 2 procentowy do polubieni tej strony, którą dzielnie stara się prowadzić Pan Krzyżański. Strona internetowa Urzędu to kolejne źródło wiedzy o tym, co w mieście się dzieje. I pada, gdy ma podać zmiany w kursowaniu autobusów, a te niestety bywają częste, bo wszystko jest uzależnione od rozkładu PKP.
Gazetka Echo Puszczykowa dociera zapewne do wielu mieszkańców. Idea świetna, ale??? Dlaczego właśnie z niej można dowiedzieć się, że już coś się odbyło, że już coś się fajnego zadziało? Kiedyś na to pytanie usłyszałam taką odpowiedź: „Przecież w gablotce przed biblioteką było to zamieszczone”. Pewnie w takim razie powinno się bywać w tymże miejscu raz na tydzień i wypatrywać świeżych ogłoszeń. Czy w dzisiejszych czasach jest tak trudno poszukać jakieś rozwiązanie, by mieszkańcy poczuli się doinformowani przed, a nie po wydarzeniu? Czasami można mieć wrażenie, że takie działania zmierzają do tego, że tylko wybrańcy miasta mogą iść na koncert Małgosi Ostrowskiej, biorą udział w koncercie zorganizowanym w cukierni u Błaszkowiaka.
Dlaczego tym się dopiero teraz zainteresowałam? Bo teraz jestem jednym z wielu mieszkańców, którzy kulturę mogliby obejrzeć w tym pięknym mieście, a kiedyś byłam mieszkańcem, który tutaj tylko przyjeżdżał spać, bo zachciało mi się mieć firmę i budować Poznań, mając własne biuro projektowe. Bo poznałam życie od wielu stron przez głupi życiowy przypadek, a niektórzy żyjąc tylko w jeden sposób nie potrafią dostrzec, że to miasto nie składa się tylko z osób, które snują się po droższym sklepie Arturo, ale w większości z bywalców właśnie sklepu dla mas, Biedronki.
Gdzieś w tym wszystkim jest jakiś układ, który mieszkańcem zainteresuje się tylko wtedy, gdy zacznie zalegać z podatkiem od nieruchomości i zajmie się jemu konto bankowe, choć słyszałam już o skrajniejszych przypadkach, jak wchodzenie na księgę wieczystą. Bo gdzieś tutaj, w tym mieście dziwnym, bo z jednej strony bogatym, a z drugiej strony skrajnie biednym, które zobaczyłam, jako wolontariusz w Szlachetnej Paczce jest człowiek, którego się nie dostrzega. Bo w tym mieście pięknym, z potencjałem turystycznym jest część ludzi, którzy nie chcą go rozwijać, chociażby poprzez lokalne przedsiębiorstwa. Bo tutaj plajtuje się szybciej niż trwało tworzenie biznesplanu. Nie ma fotografa, nie ma ryneczku (może za chwilę będzie, pytanie jak długo i kto dostanie miejsca?) Bo tutaj dobija się zakazem zatrzymywania lokalny sklepik z winami, by zaraz po zamknięciu tego sklepiku zakaz zatrzymywania zlikwidować.
Zamiast wspierać inwencję ludzi tutaj się ją odbiera wysokimi podatkami lub zakazami. Bilbordy, by płacić podatki na wsparcie lokalnych działań są absurdalne, bo z tych pieniędzy nic się nie dzieje. Nieutwardzone drogi straszą dziurami, błotem podeszczowym czy pluchą zimową, a latem tumanem kurzu, który bezwzględnie rozpędzeni kierowcy wzbijają w górę pędząc pod domem z prędkością ponad 50km na godzinę nie szanując tego, że ktoś mógł pranie wywiesić czy kolejny raz umyć okna. Chcemy by to miasto było dla wszystkich przyjazne, a nie potrafimy zacząć od siebie i sąsiadów.
Nie potrafimy uregulować parkowania na wąskich ulicach i po sąsiedzku napuszczamy na siebie nawzajem jad umieszczając zdjęcia „recydywistów”, którzy parkują tak, że utrudniają życie innym, w imię tego, że pod moją posesją wolno mi robić, co się chce. Spytałam o to kiedyś jakiegoś kandydata do rady Miasta, odrzekł mi krótko – tego tematu się tutaj nie rusza, bo? Bo głosy spadną? Bo wszystko się zmienia w świecie, ale nie tu, nie w Puszczykowie, które zostanie na zawsze miastem pięknie położonym, ale kiszącym się w sosie niezgody, zawiści, braku porozumienia, rozmowy, dialogu rzeczowego.PS. Mam nadzieję, że wkrótce się stąd wyniosę. Przyznaję, że miejsce mam piękne do mieszkania, ale do życia, tego codziennego, by poczuć, że wreszcie jest to moje miejsce na ziemi, niestety się nie nadaje. Zdaję sobie sprawę, że po tej wypowiedzi niechęć do mnie wzrośnie, ale ponoć jest to kraj wolny, więc chciałam się tylko wypowiedzieć.”
*Renata Wierzowiecka - mieszkanka Puszczykowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz